
Podsumowania
roku zalewają w ostatnich dniach blogosferę. Sama dotychczas takich nie
pisałam, ale w tym roku postanowiłam to zmienić. Czuję lekką tremę, bo chyba po
raz pierwszy aż tak się przed Wami otwieram, ale jednocześnie cieszę się, że
mogę się z Wami podzielić swoimi przemyśleniami. Zatem jeśli tylko macie ochotę, to siądźcie wygodnie, włączcie poniższą piosenkę i zostańcie chociaż chwilę ze mną.
Tyle
rozczarowań...
Książkowo
był to mój słaby rok. Przeczytałam tylko 31 książek (dla porównania zeszły rok
zakończyłam z wynikiem 58). No cóż, czasem tak bywa. Bardziej jednak martwi
mnie to, że żadna z tych książek nie zapadła mi tak naprawdę głęboko w pamięć,
nie pozostawiła żywych do dnia dzisiejszego emocji, nie przyspieszyła
długotrwale bicia serca i nie zaparła tchu. Żadna nie była też chyba wybitnie
zła, ale nie o to mi chodzi w literaturze. Chyba zaczynam więcej wymagać,
chociaż jednocześnie nie chcę rezygnować z tego, co dotychczas dawało mi
przyjemność z czytania.
Dlatego
w przyszłym rogu mam zamiar sięgać po książki, które teoretycznie nie
są w zakresie mojego gustu. Poszerzać granice, testować i szukać, nie
rezygnując jednocześnie z dotychczasowych przyjemności. Chcę odkrywać nowe
ścieżki, także te literackie.
Kolejnym
rozczarowaniem jest blog. Pamiętam te wszystkie założenia z poprzedniego roku,
plany i obietnice regularności. Wyszło dramatycznie, wpisów coraz mniej, coraz
trudniej się zmotywować, a jeszcze ciężej znaleźć czas. Jednak nie rezygnuję.
Wierzę, że w nowym roku uda mi się wprowadzić kilka pomysłów, odświeżyć stronę
i poprowadzić ją w lepszą stronę. Zakładając bloga myślałam o tym, że nie chcę
we wpisach wychodzić poza recenzje książek. Teraz wiem, że chcę zmian, że
recenzje, to dla mnie za mało. Niestety jedną z moich wad jest trudność w
zmianach, dlatego zazwyczaj długo myślę, zanim jakiekolwiek wprowadzę, a czas
ucieka.
Dlatego
w 2018 roku mam zamiar pozwolić sobie na wyjście poza schematy własnego
myślenia, otwierać kolejne drzwi, próbować nowych ścieżek i przełamywać własne
bariery.
Podsumowanie
roku to nie tylko blog i książki. To także wiele innych stref mojego życia, a
jedną z nich jest praca. Po studiach obiecywałam sobie, że już nie przegnę, że
znajdę czas dla siebie, że o niego zadbam i nie będę już żyła tylko pracą. No i
cóż, udało mi się to tylko w połowie. Znowu miałam dni, w których pracowałam 13
godzin dziennie. I wiem, że to był mój wybór. Czasem tak jest, gdy po pierwsze
tak bardzo lubi się swoją pracę, że ciężko jest z niej zrezygnować, po drugie
mimo zmęczenia ma się poczucie ogromnego rozwoju a do tego spotyka się z
ludźmi, z którymi człowiek dobrze się czuje. I to właśnie te trzy kwestie
zdecydowały o tym, że ten cały czas nie potrafiłam zdecydować się na zmianę.
Dlatego nie mogę powiedzieć, że to rozczarowanie, bo dużo w tym jest
pozytywnych aspektów, ale mimo wszystko nie spełniłam jakiegoś własnego
postanowienia i w tej kategorii odczuwam to jako porażkę.
W nowym
roku nadal jednak zamierzam szukać złotego środka i pamiętać w tym
wszystkim o sobie.
Wśród
rozczarowań nie może zabraknąć ludzi. I mimo ogromu doświadczenia człowiek
każde takie rozczarowanie przeżywa na nowo. Jakby nie miało prawa się
zdarzyć. Czasem tak łatwo pogubić się w tym, kto jest kim, zanurzyć w
noszonych maskach i nie dostrzec prawdziwych twarzy, przez co później wszystko
boli jeszcze bardziej. Takie sytuacje w tym roku również miały miejsce. Po raz
pierwszy jednak nie pozwoliłam, by nade mną wygrały a złość wyparła całe
zaufanie. Po raz pierwszy sama sobie wytłumaczyłam, że ludzie są tylko
ludźmi i czasem zawodzą. I po raz pierwszy im na to pozwoliłam - by po
prostu byli ludźmi. To było naprawdę zaskakujące, bo niby nic odkrywczego, ale
poczułam się po prostu spokojna. Nie płakałam, nie rwałam włosów z głowy i nie
zarzekałam się, że już nigdy nie zaufam. Zamiast tego tak po prostu poszłam
dalej i poszukałam też winy po swojej stronie. A potem wyciągnęłam wnioski i
krok po kroku zaczęłam odbudowywać to, co uznałam za warte starań.
Kontynuując
ten rok, chciałabym pozwolić innym i sobie na błędy. Wyciągać wnioski,
wstawać po potknięciach i iść dalej.
Było
tego oczywiście więcej. Ten rok był obfity w trudne wydarzenia, a jednym z
najtrudniejszych było dla mnie chyba złamanie nogi tuż przed 30-tymi
urodzinami. Zamiast urodzin świętowanych z Mężem i przyjaciółmi na węgierskiej
plaży, miałam kameralną imprezę rodzinną - uziemiona z gipsem na nodze w środku
lata. Całe wakacje upłynęły mi pod znakiem lekarzy, kul, rehabilitacji i
zastrzyków, za którymi kryły się złość, smutek i żal. Lato zupełnie mnie
ominęło, a gdy na nowo zaczęłam powoli stawiać pierwsze kroki, z drzew spadały
już powolnie liście. Z perspektywy czasu myślę jednak, że to było po coś. Przez
pięć sekund nieuwagi musiałam przewartościować nagle wiele rzeczy, zrezygnować
z planów i uzbroić się w cierpliwość (która nie jest mocną stroną). Przede
wszystkim musiałam zwolnić, co w tamtym momencie było mi naprawdę potrzebne. I
co najważniejsze okazało się, że przez ten cały czas nie byłam sama. Tak wiele
osób było wokół, gotowych pomóc, być blisko. I to był moment, w którym te złe
emocje odpuściły, a w ich miejsce powoli pojawiały się pozytywne.
...i
tyle pozytywnych zaskoczeń
Ale
2017 rok to nie tylko rozczarowania i trudne emocje. Gdy już się z tymi
rozprawiłam, czas powiedzieć o tym, co jest ważniejsze, czyli o pozytywach.
Trochę brakuje mi ich na tle książkowo-blogowym, ale jednocześnie na
wyróżnienie tutaj zasługuje blogowy instagram, na którym jest Was już ponad
3000! Zakładając bloga i Ig myślałam, że może 100-200 osób będzie się nim
interesowało. To niesamowite, że jest Was już kilka tysięcy i wciąż
przybywacie. To daje naprawdę porządnego kopniaka do dalszej pracy, szukania
pomysłów, pisania, a przede wszystkim do poznawania kolejnych osób w realu.
2017
rok to też dla mnie piękny czas pod względem muzycznym. Odkryłam wielu muzyków
i artystów, którzy mnie zachwycili. I przy tym pomyślałam, że w nowym roku na
pewno włączę jakoś elementy muzyczne tutaj na blogu (nie, nie będą to recenzje
płyt ;) ). Chciałabym dzielić się z Wami dźwiękami i emocjami z nadzieją, że
zadziała to również w drugą stronę i Wy także pokażecie mi muzykę, która Was
porusza.
Jednym
z największych spełnień tego roku jest rozwój fotograficzny. Przyznaję -
przepadłam. A to wszystko dzięki mojemu Mężowi, który wyłapał w odpowiednim
momencie tę pasję i pchnął mnie w jej kierunku, kupując w prezencie na rocznicę
Podstawowy Kurs Fotografii w Akademii Fotografii. Od tamtej pory wszystko się
zmieniło. Skończyłam już łącznie trzy kursy, a w styczniu zaczynam czwarty.
Zdjęcia robię praktycznie codziennie i cały czas się rozwijam. Kupiliśmy
aparat, kolejny obiektyw i akcesoria fotograficzne. Od kilku dni jestem też
szczęśliwą posiadaczką softboxa, a moja pasja stale we mnie rośnie. Nie
pamiętam, by kiedykolwiek coś dawało mi takie szczęście. I wiem, że dużo pracy
przede mną, ale to właśnie ten fakt napawa mnie największą radością. Czuję jak
się rozwijam i jak bardzo dodaje mi to skrzydeł. Uwielbiam spacery i wyjazdy,
nawet te samotne, podczas których słucham mojej ulubionej muzyki szukając
piękna tkwiącego w otoczeniu i zatrzymując chwile.
Mimo
rozczarowań związanych z relacjami, na szczęście i tutaj więcej było
pozytywnych zaskoczeń. Po pierwsze od kilku lat mam grupę ludzi, z którymi
połączyła mnie prawdziwa przyjaźń, której chyba nic nie jest w stanie zachwiać
- ani odległość, ani brak czasu ani niedomówienia. Wiem, że mogę na nich
liczyć, a oni na mnie. To te relacje, w których już nie ma małostkowych fochów,
niedomówień czy chwiejności emocjonalnych. Czuję się w nich stabilnie i
bezpiecznie, i jestem za to ogromnie wdzięczna. To te znajomości, które
nauczyłam się pielęgnować i zamierzam dbać o nie nadal.
Ale
obok nich jest też kilka zupełnie nowych lub staronowych, których się nie
spodziewałam. One cały czas się rozwijają, niektóre zaczęłam z czystą kartą i
bardzo się cieszę, że tak się stało. Niektóre przerwy niosą za sobą pozytywne
zmiany, a spontaniczne spotkania zamieniają się w długotrwałe relacje. Nie
wiem, co będzie dalej, ale wiem, że chcę próbować. Choćby naiwnie, choćby bez
końca, ale nawet, jeśli z wielu osób zostanie blisko choć jedna, to wiem, że
warto.
2017
rok nauczył mnie czegoś niezwykle ważnego - mówić "nie". Nie
spodziewałam się, że to będzie tak trudne. Ale po raz pierwszy zaczęłam mówić
naprawdę zgodnie ze sobą i mimo że czasami płaciłam za to jakąś cenę, to jednak
wpływa to na mnie pozytywnie. Przede wszystkim zyskałam wewnętrzny spokój i
nawet jeśli czasem jest to okupione czyimś rozczarowaniem, to w końcu mam
poczucie, że naprawdę zaczynam żyć w zgodzie ze sobą.
Każdego
dnia uczę się wyzbywać złości i zazdrości. Coraz częściej patrzę na siebie i
swoje otoczenie, zamiast na innych. Coraz rzadziej się porównuję i czuję żal o
to, że czegoś nie mam, a ktoś inny to ma. Nie jest idealnie, ale teraz skupiam
się na tym, by każdego dnia było coraz lepiej. I choć nie zawsze mi się to
udaje, to jednak czuję, że jestem na dobrej drodze. Przez to też czuję się
coraz silniejsza, nawet jeśli czasem upadam.
Jest
jeszcze pewnie wiele rzeczy, o których mogłabym pisać, ale chyba i tak już za
bardzo się wynurzyłam. Zatem 2017 rok żegnam z pewną nostalgią i wdzięcznością,
ale jednocześnie cieszę się, że to już koniec. Nie wiem, co mnie czeka w 2018
roku, bo może się wydarzyć wszystko. Wiem za to na pewno, że będzie to rok bardzo
bogaty w zmiany i kolejne przewartościowania. Z powodu pewnych wydarzeń w życiu
osobistym wchodzę w nowy rok z lękiem i mnóstwem obaw. Jednocześnie jednak mam
nadzieję, że będzie on dla mnie dobry, a w trudnych chwilach da mi siłę na ich
przetrwanie.
W
nadchodzącym roku życzę Wam, byście byli dla siebie dobrzy. Rozwijajcie się,
nie stójcie w miejscu, wstawajcie mimo upadków, nie bójcie się mówić
"nie", jeśli tak czujecie, budujcie wartościowe relacje, nie
stawiajcie sobie zbyt wysoko poprzeczki. Mam nadzieję, że odnajdziecie chociaż
w części to, czego szukacie, poczujecie, że się spełniacie i staniecie
naprzeciw temu, co jest dla Was niszczące. Trzymam kciuki za Was i za siebie.
Niech 2018 rok będzie dla nas lepszy niż 2017.